środa, 26 lutego 2014

Myślę banały wokół Ukrainy

Dzisiejszy ranek. O piątej zadzwonił budzik. Dla nas, młodego małżeństwa usiłującego codziennie podbić świat i nie dać się podbić przez niego, to sygnał do wstania. Dla naszego grubego, leniwego kota, to sygnał, żeby nam to uniemożliwić. Zawsze niezawodnie pojawia się w łóżku, kiedy tylko postanawiamy wstawać i rozkłada się na nas, puchata bestia, w najsłodszych pozycjach, jakich nawet Internet nie widział.
Ułamek sekundy: śmierdzący sardynkami Pepe pakuje się między nas niezgrabnie, my - jeszcze zaspani - zaśmiewamy się, kiedy futrzastą łapką zatyka usta Michałowi, który próbuje oprotestować ten koci sabotaż. Czuję się szczęśliwa. Ja, mąż, kot - tworzymy małą, zabawną rodzinę, kochamy się nawzajem i wiemy o tym. Za chwilę się rozejdziemy do swoich spraw (projektowania, pisania, narzekania nad miską), ale umiemy doceniać te drobne głupotki, które trzymają nas tak blisko siebie.
Lubię w sobie to, że widzę swoje szczęście. Jestem nadwrażliwa, łatwo wpadam w rozdrażnienie, lęk i gniew, ale w pakiecie dostałam też wyczulenie na dobre wibracje i umiejętności budowania z nich optymistycznej postawy do świata. Myślę, że w ogólnym rozrachunku (na koniec dnia - jak mówią Amerykanie), bilans tych cech i tak jest dodatni.
Bardzo bym chciała zrobić z tego swoją filozofię życiową i czasem mi się udaje. Zaszczytnym wydaje się zachowanie takiego pozytywnego stanu umysłu na przekór prozie życia, własnym problemom. Świat jest dobry, gdy ty jesteś dla siebie dobry. Pozytywne myślenie przyciąga pozytywne wydarzenia. Etc. 
Tylko, że takie myślenie ma sens niestety tylko wtedy, kiedy zajmują nas pierdoły. Jak bardzo oklepane jest rozważanie pt. "jak jeden człowiek może być niesamowicie szczęśliwy, kiedy ktoś cierpi - dokładnie w tej samej minucie?"! To już nie jest nawet temat na prostą popową balladę, już raczej na wypracowanie dla ucznia gimnazjum. A jednak wciąż trudno o tym nie myśleć. I: "czy zasady, którymi budujemy swój światopogląd w czasie względnego pokoju, mogą mieć zastosowanie na wojnie?". Borowski odpowie "nie", Grudziński chyba odpowiedziałby "tak". A Vedrana Rudan twierdzi wręcz, że wojna nigdy się nie kończy.

Ten wpis ma - w mojej głowie - dwa możliwe zakończenia. 
W pierwszym kończę go pozytywną refleksją, że nawet jeśli chorwacka pisarka ma rację, to jednak w tej właśnie określonej sekundzie, z mężem i kotem, pod kołdrą w liście, jesteśmy neutralni i bezpieczni. I to oczywiście jest prawda.
Drugie zakończenie nie jest optymistyczne, ale sytuacja wg mnie właśnie go wymaga. Bo pojawiają się obecnie informacje o dzieciach przedstawicieli obydwu stron ukraińskiego konfliktu, które w czasie tzw. Czarnego Czwartku, bawiły się, wrzucały na społecznościowe portale zdjęcia ciasteczek i żartowały. Biją po oczach odsłaniane przed nami wille rządzących, ociekające przepychem i pozłacaną głupotą, tak bardzo kontrastujące z biedą broniącego się ludu. Tym dobrze, tym źle. Nam dobrze, im źle. 
Straszy okładka Glamour o modzie na Majdanie. O stosowności i niestosowności wysyłają nam podpowiedzi instynkt i wychowanie, ale gubimy się jak Urbańska w realu. Cieszenie się z życia "pomimo czegoś": mądrość życiowa, czy głupia bezmyślność? To wciąż pytanie otwarte.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz