czwartek, 16 stycznia 2014

Kilka słów o: Historia książki Margaret Mitchell "Przeminęło z wiatrem". Od bestselleru do filmu wszech czasów.

Dawno, dawno, temu za górami i za lasami, żyła sobie piękna księżniczka. Siedziała w swojej komnacie i czytała bardzo piękną księgę. Kiedy już zostało jej zaledwie dwanaście stron, odwiedziła ją zła królowa i odezwała się tymi słowami:

- Ola, masz tu straszny syf, odłóż książkę i weź się za sprzątanie. Ja jadę do miasta po żeberka. Jakby wrócił Tata, to powiedz mu, że w lodówce jest cały garnek kalafiorowej.

Cóż było robić? Księżniczka zaczęła w pośpiechu zbierać brudne skarpety, porozrzucane po pokoju, lecz gdy tylko usłyszała, że zatrzaskują się wrota za złą królową, postanowiła wrócić do czytania. 
Nikt się nie dowie - myślała. - Kiedy usłyszę kroki (królowej albo czarownika łasego kalafiorowej), szybko schowam książkę i udam zajętą porządkowaniem.
Jak powiedziała, tak zrobiła. Czytała, i czytała, i czytała.... A z każdą stroną, każdym zdaniem i każdą literką, była coraz bardziej poruszona piękną powieścią i nie zauważyła, kiedy po policzkach zaczęły jej spływać kryształowe łzy, a z nosa zielone kozy. Skończyła księgę i rozkleiła się na dobre. I tak zastała ją zła królowa.
Zła królowa szybko domyśliła się w czym rzecz. Ale nie potrafiła długo gniewać na Księżniczkę, bo dostała bardzo ładne żeberka w mięsnym, a do tego sama też się łatwo wzruszała przy dobrej literaturze. W sumie to nie była taka znowu najgorsza. 
Bo jak wiadomo najgorsza jest Buka.


Pewnie to będzie dla Was szokiem, ale pod postacią Królewny, skrywam się ja, Ola Kozicka. Natomiast nie zdziwi Was z pewnością, że wzruszająca księga to Przeminęło z wiatrem
Kuku na muniu na punkcie tej książki z biegiem lat, tylko się u mnie pogłębiło. Ekranizacja filmu na DVD, kalendarze, kubki, magnezy, sequele... To moje największe skarby. Dlatego też wprost rzuciłam się na książkę o powstaniu mojej ukochanej powieści. 



Dla mnie, jako dla fiśnitej fanki, ta praca Ellen F. Brown i Johna Wiley'a Juniora, to nieocenione źródło wiedzy. Liczne listy utrwaliły kolejne procesy: pisania, wydawania, promowania, a wreszcie wydawania książki. Muszę przyznać, że nie wszystkie etapy były jednakowo fascynujące, lecz już nawet abstrahując od mojej manii, dzięki nim nauczyłam się dużo o ochronie prawa autorskich, o funkcjonowaniu wydawnictw (na przestrzeni wielu wad) i o samym procesie twórczym.
Ten ostatni zrobił na mnie największe wrażenie. Margaret pisała od końca: zaczęła od ostatniego rozdziału. Uważała, iż jest to sposób na "zdyscyplinowanie" bohaterów, doprowadzanie ich do konkretnego miejsca i czasu. Kiedy ukończyła pisanie rozdziału, wkładała go do koperty. Tak uzbierał się ich ładny stos, wypełnionych kartkami zapisanymi na maszynie. Z czasem koperty robiło się coraz więcej, aż wreszcie segregowanie ich zostało mocno utrudnione i kiedy przyszło do wydawania dzieła, ogarnięcie chaosu kosztowało zarówno autorkę i jej męża, jak i wydawców, masę nerwów.

Teraz chyba muszę napisać coś, co nie jest dla mnie szczególnie przyjemne. Mitchell, która wyłania się z książki, nie wzbudziła mojej sympatii. Widzimy kobietę kompletnie nieprzygotowaną na sukces, która najpierw nie wierzy w swoje siły, a następnie wiecznie utyskuje na swój trudny los. Boli ją kręgosłup od pisania na maszynie, ręka od rozdawania autografów. Drażnią ją działania promocyjne wokół książki i filmu, denerwuje się przy kolejnych wydaniach. Wprost mówi, że nigdy więcej nie popełni ponownie takiego "szaleństwa", jak napisanie książki.  Pracę na pełny etat zapewniają ją procesy o nieautoryzowane wydania i inne pogwałcenia jej praw do powieści. 
Sława z pewnością może być męcząca. Ale nie chcę myśleć. Że Margaret była w tamtym czasie... tylko jedną wielką pretensją. 

Jedno "ale" nie zmienia jednak faktu, że autorzy wykonali kawał dobrej roboty. Całość czyta się lekko i przyjemnie. Są też obrazki! 
Jeśli ktoś skończył czytać Przeminęło z wiatrem i nie ma dość - warto sięgnąć po tę pozycję. Jest bez wątpienia bardziej wartościowa, niż obydwa autoryzowane sequele. 

I jeszcze na koniec dla przypomnienia:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz