Konkurs Blog
Roku już rozpoczęty. Naturalnie Ola i Parasol nie bierze udziału - bo to
jeszcze dziecko - ale zrobiłam przegląd kandydatów z kategorii jemu pokrewnej
"Kultura i popkultura". Zmartwiło mnie, że mniej więcej co drugi z
nich przedstawił recenzję Igrzysk
śmierci, dlatego, że ja właśnie też zakończyłam czytanie sagi i właśnie
planowałam z tej okazji soczystą notkę.
I jak tu być
oryginalną?
Mimo
wszystko wrzucę jeszcze swój kamyczek do tego ogródka.
Nie miałam
zamiaru oglądać filmu, o książce nawet nie wiedziałam. Tytuł w połączeniu z
plakatami, które - przepraszam bardzo, ale są beznadzieje - sugerował mi jakieś
fantasy zainspirowane antykiem, z masą efektów specjalnych i walecznymi
dziewczętami w przykusych mundurkach.
Mój Michał
poszedł do kina sam, ale kiedy tylko film wyszedł na DVD, nie darował mi i
przymusił do oglądania. Byłam w szoku. Bo film okazał naprawdę dobry.
Od razu
kupiliśmy całą trylogię w wersji książkowej. I tu właśnie mam coś do powiedzenia.
Uważam, że
saga Igrzyska śmierci jest świetna. Ale cały czas uwiera
mnie myśl, że po malutkich, kosmetycznych poprawkach mogłaby być arcydziełem,
które stawiałabym na półce gdzieś nieopodal Orwella i Kafki. Mam wrażenie, że
autorka trochę nie zaufała swoim czytelnikom. I tu mnie boli.
Zastrzegam
jeszcze raz na wszelki wypadek, że według mnie książki są świetne (film
również). Są jednak dwie rzeczy, które bardzo chętnie bym zmieniła...
1. Trójkąt miłosny trochę jak ze Zmierzchu
Nie chodzi o to, że temat dwóch mężczyzn rywalizujących o względy jednej niewiasty już się wyczerpał dla literatury (to chyba nie jest możliwe), ale nie podoba mi się, że koniec książki jest tak silnie naznaczony rozwiązaniem właśnie tych perypetii. To sprawia, że w ostatecznym rozrachunku można odnieść wrażenie, że istota sagi zasadzała się na sercowych problemach Katniss. Przy tym, co wszyscy przeżyli, słodkie wyznania są okrutnie infantylne i przypominają sceny z ekranizacji komiksów, kiedy superbohater całuje z obowiązkowym przechyłem uratowaną właśnie laskę, na tle wybuchającego budynku. Tyle, że jest jeszcze słodziej.
2. Wszystko na tacy
Mistrzowskie zestawienia kapiącego przepychem i nowoczesnością Kapitolu z ubóstwem i prymitywną infrastrukturą dystryktów działają na wyobraźnie czytelników. Szkoda tylko, że Katniss przypomina nam o tym wciąż, i wciąż, i wciąż... Kiedy panie na uczcie wymiotują, żeby zrobić sobie w żołądkach więcej miejsca na próbowanie potraw, nasza narratorka przeprowadza nam porównanie tej marnotrawczej głupoty z wymuszoną oszczędnością z jej rodzinnych stron. To trochę tak, jakby Artur z Tanga Mrożka wyznał nam otwarcie: "Nie mogę dogadać się z Edkiem, bo on jest metaforą prymitywizmu, a ja mam przedstawiać inteligenta o idealistycznych poglądach".
Takie małe
"ale" do dużego "tak".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz